Do tego postu zbierałam się bardzo długo, początkowo miałam sporo na głowie, później nie miałam weny, wolałam pisać kilka krótkich zdań na temat tego co u nas słychać, przyszedł jednak czas i na ten post. Post Śladami Mimi, której chyba przedstawiać nie trzeba nikomu. Jej wspaniałe, barwne, dopracowane zdjęcia, smakowite przepisy i świat przez nią opisywany, to coś czym każdy się zachwyca. I nie chcę by brzmiało to jak słodzenie, poznałam ją osobiście, jej bloga przeczytałam dwukrotnie, spędziliśmy też wspólnie kilka wieczorów i wiem, że Ona i My Zorky to wyjątkowe osoby, które wiedzą co piszą, a tym bardziej mówią. Jej blog to istna skarbnica wiedzy na temat życia, gotowania, zdrowia, ekologii, fotografii, literatury i wielu innych dziedzin.
Jak już wcześniej pisałam w tym roku sprawiliśmy sobie miesięczny urlop, była Szwecja, Portugalia, a nawet krótki wypad do Hiszpanii i na Gibraltar, ale było też kilka bardzo przyjemnych dni u Mimi oraz pobyt w Krakowie, który zwiedzaliśmy i smakowaliśmy według jej wskazówek. To był naprawdę dobry pomysł, nie błądziliśmy i nie traciliśmy czasu na szukanie smacznego i w miarę "zdrowego" jedzenia, ale odwiedzaliśmy miejsca opisywane na blogu u Mimi. Sądzę, że w przyszłości, być może bliżej wakacji, każda z nas powinna opisać miejsca godne zwiedzenia w swojej okolicy oraz podać bazę sprawdzonych knajpek czy restauracji, dzięki temu podróżowanie stanie się przyjemniejsze i zdrowsze dla naszych żołądków. Tak jak to było w naszym przypadku w Krakowie i okolicach.
Czytając bloga Mimi poznaliśmy Lanckoronę, a w trakcie tegorocznych wakacji, odwiedziliśmy to magiczne miejsce, niestety tego się nie da opisać ani sfotografować, to miejsce trzeba zobaczyć, a jeszcze lepiej usiąść na środku przy starej studni i obserwować jak żyją mieszkańcy tego urokliwego świata:)
Okolice Lanckorony to Wadowice, Kalwaria Zebrzydowska, szlak drewnianych kościołów, a dalej Oświęcim, Żywiec i miejsca, których nie ma w przewodnikach, miejsca, które są zwykłe, ale zachwycają, bo jest ich coraz mniej. Ciche, naturalne, w sam raz na odpoczynek.
Po kilku dniach spędzonych w małych miejscowościach, wyruszyliśmy do Krakowa, tętniącego życiem. Przechadzaliśmy się po uliczkach, zaliczaliśmy najważniejsze historyczne punkty wycieczki. To co mnie zachwyciło w Krakowie, to szyldy, delikatne, pasujące do okolicznej architektury, tworzone ze smakiem.
Oczywiście nie samym zwiedzaniem człowiek żyje, zwłaszcza gdy temperatura jest powyżej 30 stopni, dlatego też często robiliśmy przystanki w przydrożnych kafejkach.
Oczywiście śniadanie obowiązkowo w "La Petite France”, mam nadzieję, że w Trójmieście też doczekamy się takiego miejsca. Było naprawdę smacznie i chociaż osoby tam pracujące zaliczyły małą wpadkę, to bagietka, którą dostałam na drogę w ramach przeprosin, zrekompensowała wszystko:)
Z taką bagietką od rana można maszerować:)
Naszym ulubionym miejscem został Zaułek niewiernego Tomasza i znajdujący się tam klimatyczny i pyszny Cafe Camelot, zaliczony kilkakrotnie za dnia i w nocy:)
Siedząc pewnego dnia w Cafe Camelot, jedząc pyszną malinową tartę i popijając smacznym koktajlem, mieliśmy okazję przyglądać się jak kręcono film produkcji czeskiej.
Obowiązkowym punktem wycieczki był oczywiście
Kazimierz- stara żydowska dzielnica.
Słynna ze swej nazwy - ulica Kupa
Celowo nie pokazuję tutaj miejsc znanych, ponieważ każdy jest je w stanie sam odnaleźć.
Kraków potrafił nas zadziwiać i rozbawiać.
Wpis ten dedykuję również wszystkim tym, którzy tęsknią za wiosną. Kochani damy rade!!!